piątek, 16 sierpnia 2013

Internet to okropny pożeracz czasu. Zazwyczaj. Siadasz na chwilkę przed komputerem i po chwili orientujesz się, że zmarnowałaś pół dnia. Czasem jednak potrafi zrobić co dobrego, na przykład nauczyć cię jak przyrządzić najlepszą owsiankę świata albo podsunąć ci pod nos wartościowy artykuł, który odmieni twój dzień. No i są jeszcze internetowe zakupy.

Źródło: weheartit.com

1. Zacznij dbać o swoje własne szczęście.
2. Zacznij dbać o swoje cele i marzenia.
3. Zacznij dbać o to, jak spędzasz swój czas.
4. Zacznij dbać o to, jak myślisz i o czym myślisz.
5. Zacznij dbać o to, jak traktujesz siebie samą.
6. Zacznij dbać o to, jak traktujesz innych.
7. Zacznij dbać o to, jak inni traktują ciebie.
8. Zacznij dbać o swoje zdrowie.
9. Zacznij dbać o swoją edukację i rozwój osobisty.
10. Zacznij dbać o dawanie z siebie wszystkiego.
11. Zacznij dbać o wszystkie wspaniałe rzeczy, które masz TERAZ.
12. Zacznij dbać o TEN moment, który nazywamy "życiem".

Takie rady przeczytałam dzisiaj na stronie http://www.marcandangel.com/ (link do artykułu). Normalnie prawdopodobnie zostawiłabym je sobie do przemyślenia "na później" (a wszyscy wiemy, co to oznacza), ale dziś akurat postanowiłam działać od zaraz i tak powstała lista rzeczy do zrobienia. Przynajmniej nie zmarnuję kolejnego wakacyjnego dnia, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.

Źródło: weheartit.com

1. Obejrzeć dwa lub trzy odcinki bajek z dzieciństwa.
2. Kupić coś, o czym o dawna marzyłam.
3. Nie włączać komputera do końca dnia.
4. Zabawić się w Pollyannę.
5. Zrobić coś dobrego dla ciała - domowe SPA.
6. Zrobić coś dobrego dla każdego znajomego, kogo dzisiaj spotkam (ew. powiedzieć coś miłego).
7. Być asertywna.
8. Jeść tylko zdrowe produkty.
9. Zrobić zaległe fiszki.
10. Iść pobiegać - tak długo, jak tylko będę mogła.
11. Zrobić listę 16 rzeczy, za które jestem wdzięczna.
12. Cały dzień doszukiwać się piękna w tym, co robię i fotografować drobne przyjemności.

Nie napiszę nic więcej, bo mam do zrobienia 12 ważnych rzeczy, ale zachęcam Was do przeczytania całego artykułu (link powyżej) i przemyślenia go.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Czytając życiorys Callan, nie mogłam wyjść z podziwu - jej biografia jest niczym scenariusz filmowy! Przez to, czego dowiedziałam się o twórczyni callaneticsu jestem nim jeszcze bardziej zafascynowana i dlatego odnawiam mój nie-mam-pojęcia-czemu-zapomniany romans z tymi ćwiczeniami, a tym samym wypełniam noworoczne postanowienie. Postanowiłam przetestować program "Callanetics Evolution", tym razem nie zapominając o zrobieniu porównawczych zdjęć, jak to niestety zrobiłam podczas mojej przygody z ukochanym "10 years younger in 10 hours".

A tera bez marudzenia, przechodzę do niesamowitej historii Callan Pinckney.

Callan, a właściwie Barbara Biffinger Pfeiffer Pinckney, urodziła się 26 września 1939 roku w Savannah w stanie Georgia i tam też dorastała, wychowywana na prawdziwą damę z Południa, jak przystało na dziewczę z rodu Pinckney'ów. Tych samych Pinckney'ów, którzy odgrywali znaczącą rolę przy kolonizacji Ameryki i brali udział w tworzeniu konstytucji Stanów Zjednoczonych. Callan kontynuowała linię przodków, z których każdy dokonał czegoś znaczącego (tych, którzy jeszcze nie wierzą, że jej metoda ćwiczeń jej wyjątkowa, zachęcam do przeczytania mojego pierwszego wpisu na ten temat: Callanetics - photoshop wśród ćwiczeń.). Przykładowo: siedemnastoletnia Eliza Lucas Pinckney wynalazła metodę otrzymywania indygo - przez 30 lat najbardziej dochodowego towaru eksportowego kolonii. Jedną z osób niosących jej trumnę był sam George Washington. Syn Elizy wynegocjował z Francją układ, który dziesięć lat później umożliwił zakup Luizjany. Natomiast siedem wieków wcześniej Pinckney'owie uczestniczyli w inwazji Normandów na Anglię.

Jej dzieciństwo stało pod znakiem zmagań z wrodzonymi wadami postawy: skrzywieniem kręgosłupa, przesuniętymi biodrami oraz stopami tak mocno skręconymi do środka, że przez siedem lat musiała nosić szyny na nogi do samego pasa (niczym Forrest Gump), a kolejne dwanaście uczyć się baletu klasycznego, żeby poprawić swoją postawę.


Callan nigdy nie lubiła swojego uprzywilejowanego życia panny z dobrej rodziny. Zawsze marzyła o dalekich podróżach i poznawaniu świata na własną rękę, a nie z książek. Wyrzucano ją prawie ze wszystkich szkół, jednak udało jej się ukończyć 2 lata college'u. Do porzucenia nauki skłoniła ją pewna sytuacja na studenckiej zabawie, kiedy to przyłapała kolegów na podglądaniu dziewcząt przez dziurkę od klucza. Oburzona, że tacy ludzie mają być przyszłością kraju, sprzedała swoje książki i wróciła do domu. Jednak nie prowadziła życia, jakie młoda dziewczyna z bogatej rodziny mogłaby prowadzić, ponieważ ojciec surowo zabronił jej wyjazdów zagranicę dopóki nie ukończy college'u. Powiedział, że nie wytrzyma nawet trzech miesięcy bez jego wsparcia, co było dla Callan pierwszym wielkim wyzwaniem. Zatrudniła się jako ekspedientka w domu towarowym i oszczędzała każdy grosz na podróże, ograniczając przy tym swoje wydatki do minimum.

Callan na balu debiutantek w 1959 roku. Zdjęcie pochodzi jej książki.

W 1961 roku wreszcie doczekała się swojej wielkiej ucieczki. Wsiadła wtedy na statek handlowy do Niemiec i przez dekadę podróżowała autostopem po świecie, spełniając swoje marzenia i unikając przy tym burzliwych wydarzeń lat 60. w USA. I chociaż była to niewątpliwie niezwykła i pełna przeżyć "odyseja", to dla organizmu Callan była udręką.

Zaczęło się w Londynie, gdzie zarabiała na życie, odgarniając śnieg i węgiel. Nie była przyzwyczajona do tak niskich temperatur, więc żywiła się kilogramami wysokoskrobiowych produktów, dzięki którym jej ciało okryło się warstwą ogrzewającego tłuszczyku - w krótkim czasie przytyła 11 kilogramów (z 47 do 58 przy wzroście 150 cm) i dorobiła się rozstępów. Następnie postanowiła pojechać do Afryki. Kupiła więc wielki plecak, który nosiła na plecach przez następne 9 lat. Spędziła rok w afrykańskim buszu, podążając za stadami zwierząt wraz z plemionami nomadów. Wysiłek (praca fizyczna i noszenie ze sobą ciężkiego plecaka, ważącego tyle co ona sama, obciążającego ramiona, plecy i kolana) oraz nieregularne (często niedostateczne) odżywianie wycieńczyło jej organizm. Kolejnym problemem były biegunki wywołane przez amebę, które dodatkowo wyniszczały jej ciało, doprowadzając do zasłabnięć i gwałtownej utraty wagi. W najgorszych momentach ważyła 35 kilogramów. Mięśnie jej pośladków były tak zwiotczałe, że musiała podkładać sweter pod pupę, bo gdy siedziała, siedziała na kościach miednicy, co sprawiało jej wielki ból. Gdy kładła się spać, musiała wkładać między kolana kawałek materiału, żeby ich nie poodgniatać.

Na tym zdjęciu widać, jak wyglądało jej ciało. Spójrzcie na brzuch wydęty z powodu niedożywienia. "W ogóle nie mogłam napinać mięśni i wcale nie miałam siły. Byłam jeszcze przed trzydziestką, ale czułam się na 130!". Zdjęcie pochodzi z książki Callan.

Oprócz uszczerbków na zdrowiu Callan doznała wielu wrażeń, robiła mnóstwo ciekawych rzeczy, przez które jej życiorys czyta się jak powieść. Już same prace, które wykonywała brzmią niesamowicie: malowała pokłady frachtowca, sprzedawała orzeszki na dachu wieżowca w Tokio, była spikerką w reklamach, pisywała do gazety o swoich podróżach, projektowała mini-spódniczki, uczyła angielskiego dzieci  Chin i zatrudniała zachodnie kelnerki do pracy w japońskiej restauracji. Chociaż ominęła lata 60. w Stanach, to wcale nie ominęły ją inne problemy: z Środkowej Afryki wyjechała, gdy nasiliły się rozruchy. W krytycznym stanie trafiła na Cypr, gdzie musiała być ewakuowana ze szpitala, by zrobić miejsce rannym. W Bombaju zaskoczył ją nalot powietrzny, ale została uratowana przez dwóch mężczyzn, którzy wciągnęli ją do bramy.

Podczas podróży zupełnie przestały interesować ją wydarzenia polityczne i gospodarcze na świecie. Dbała tylko o bezpieczeństwo, czystą wodę i żywność oraz miejsce do spania. Mieszkała głównie wśród niższych klas społecznych, pozbawiona wygód, które do tej pory były dla niej oczywistością. W krajach, w których mieszkała, nie było napisów czy plakatów po angielsku, dlatego po powrocie do kraju zastanawiała się, skąd ludzie znają nazwy ulic - sama zupełnie oduczyła się spoglądania na tabliczki z nazwami ulic. Takie warunki odcisnęły na niej piętno - do końca życia zawsze, nawet latem, nosiła przy sobie sweter ze strachu przed zmarznięciem.

Swoim ciałem zaczęła na nowo interesować się podczas pobytu w Japonii. Wróciła do Londynu w celu odbudowania zdrowia. Lekarze doradzali jej operację kolan, wyrokowali, że jej pleców nigdy nie będzie można wyleczyć. Kiedy wróciła do USA, wyglądała tak okropnie, że jej matka zemdlała, widząc ją wysiadającą w samolotu. W 1972 roku zaczęła pracować w gabinecie masażu, ale odeszła stamtąd, ponieważ nie podobał jej się sposób, w jaki obchodzono się z ciałami klientek. Po rzuceniu tej pracy, zaczęła na własną rękę eksperymentować z ćwiczeniami, opierając się w dużej mierze na sposobie poruszania się, którego nauczył ją balet. Starała się nie robić niczego, co mogłoby wywołać ból pleców. I tak narodził się callanetics.

Zdjęcie z książki Callan.

Na początku przyjmowała uczniów we własnym domu, z drążkiem baletowym przykręconym do szafy, dzięki czemu uczniowie mogli podziwiać jej skromną garderobę. Po kilku latach zaczęła uczyć w swoim apartamencie na dachu nowojorskiego wieżowca, zapewniając każdemu ćwiczącemu indywidualną opiekę. Z czasem coraz mniej angażowała się w prowadzenie zajęć na rzecz pisania książek i kręcenia filmów, z których każde (10 książek, 8 filmów) okazało się wielkim sukcesem.

Callan poświęciła 20 lat, by stworzyć jak najbardziej kompletną i skuteczną technikę. Technikę, która naprawdę zrewolucjonizowała fitnessowy świat. Nigdy nie zależało jej na sławie i pieniądzach, które przyszły razem z rosnącą popularnością callaneticsu. Najbardziej lubiła uczyć ludzi i widzieć, jak ich ciało się zmienia. Wiedza, że miała duży wpływ na ich życie dodawała jej skrzydeł.

Źródło: Google Grafika


Wraz z przejściem Callan na emeryturę callanetics stawał się coraz mniej popularny. Ostatnimi laty, Callan starała się przywrócić mu dawną sławę. Podczas jej "nieobecności" różne organizacje starały się wznieść callanetics na inny poziom, wprowadzały nowe zmiany, by uczynić te ćwiczenia jeszcze bardziej efektywnymi. Chociaż Callan nie spierała się co do słuszności tych zmian, chciała powrócić do podstaw i zachować oryginalne piękno callaneticsu dla przyszłych pokoleń.

Callan zmarła 1 marca 2012 roku w Savannah.

Tak wyglądało jej ciało dzięki callaneticsowi.

sobota, 10 sierpnia 2013

Na początek zacytuję wczorajszy wpis: "...czuję się bezpieczniej i pewniej. Mam plany, mam postanowienia, mam listy, mam wyzwania". Jedno wyzwanie wczoraj przedstawiłam, teraz pora na zapoznanie Was z planem. Planem, który ma mnie wreszcie doprowadzić do wymarzonej figury. Generalnie to nie lubię "być na diecie" i tak dalej, ale zwykłe rozsądne odżywianie chyba nie zdaje u mnie egzaminu (gdyby zdawało, to nie musiałabym się porywać na planowanie diet). Potrzebuję kopa w dupę. A plan? Dobry plan nie jest zły i tyle na ten temat. Mam przeczucie, że tym razem (tym tysiąctrzystasiedemdziesiątymósmym razem) mi się uda, bo coś we mnie pękło. Coś złego, co we mnie siedziało, pękło i dlatego od początku lipca czuję się niespotykanie dobrze. Inaczej. Dlatego teraz wreszcie TO ZROBIĘ.

Źródło: Google Grafika

144 dni, dlatego że ostatnio lubię niestandardowe liczby. I dlatego, że pasuje do czternastki. I dlatego, że tyle dni pozostało do końca roku. I wreszcie - to całkiem rozsądny czas na zrzucenie 14 kg. Okres ten podzieliłam na 8 faz, żeby się nie znudzić i nie zdemotywować.

14 kg w 144 dni

FAZA ZERO:
hit it!

10 sierpnia - 27 sierpnia

Faza pierwsza to dieta z prawdziwego zdarzenia. Najbardziej restrykcyjna i szalona. Potem, mam nadzieję, pewne rzeczy wejdą mi w nawyk i nie będę musiała o nich tyle myśleć, ale póki co - może być ciężko. To i tak tylko 18 dni, więc mogę się trochę pomęczyć. To czas na wpojenie pozytywnych nawyków,dlatego będę się pilnować jak nigdy wcześniej.

Zasady gry:
  • jem 5 posiłków zamiast 4, ale za to mniejszych. Muszę kontrolować porcje, żeby mój żołądek się przyzwyczaił.
  • posiłki jem codziennie o tej samej porze
  • żadnych słodyczy - to wiadomo, bo przecież jestem w trakcie bezsłodyczowego wyzwania.
  • ograniczam się do jednej (gorzkiej) kawy dziennie. 
  • piję zieloną i czerwoną herbatę - od 1 do 3 kubków dziennie.
  • śniadanie jem około 45-60 minut po przebudzeniu, a kolację 3 godziny przed snem.
  • unikam białegych produktów: chleba, makaronu, ryżu i mąki
  • nie jem smażonych kotletów w panierce ani ziemniaków
  • dbam o to, by dostarczyć organizmowi odpowiednią ilość białka
  • obcinam produkty mączne (zdecydowanie za dużo ich jem) na rzecz warzyw i białka
  • jem świadomie i powoli, słucham swojego organizmu - nie przejadam się ani nie jem za mało
Źródło: tumblr.com

piątek, 9 sierpnia 2013

Źródło: weheartit.com

27 lipca ogłosiłam 365 dni odwagi. Od tego czasu minęły dwa tygodnie, które poświęciłam na przełamywanie się, próbowanie nowych rzeczy, zawiązywanie znajomości, odkrywanie siebie i egzystencjonalne przemyślenia. I były to bardzo piękne 2 tygodnie - pełne zabawy, spontaniczności, nowych doświadczeń - z których jestem bardzo zadowolona. To szaleństwo tak wypełniało moją głowę, że całkowicie zapomniałam o czymś, bez czego przed wakacjami nie mogłam żyć. A teraz, kiedy po raz pierwszy od dawna przyszło mi zostać cały dzień w domu, nie wiedziałam co ze sobą zrobić, aż wreszcie po prostu usiadłam przy biurku, wzięłam kartki i długopis... I poczułam flow! Brakowało mi list, tabelek, kalendarza, planów, postanowień i wyzwań. Już wiem, że choć nowa ja na pewno będzie bardziej spontaniczna i otwarta, to bez planowania i porządnej organizacji się nie obejdzie - to po prostu mój żywioł.

Po kilku godzinach moje życie jest bardziej ogarnięte, a ja czuję się bezpieczniej i pewniej. Mam plany, mam postanowienia, mam listy, mam wyzwania. Jednym z wyzwań jest niejedzenie słodyczy. Jeden punkt z mojej listy "101 in 1001" to zrezygnowanie ze słodyczy na 3 tygodnie. Ale tę listę tworzyłam dawno temu. Byłam młodsza, mniej pewna siebie, mniej wojownicza i mniej rozkochana w stawianiu sobie wyzwań, więc... Wytrwam dłużej.

Czas: start!

Źródło: weheartit.com

Dla mnie słodycze to:
  • sztandarowe słodkości: czekolada (wyjątek: gorzka czekolada używana np. do owsianki), batony, cukierki, żelki, ciasteczka...
  • domowe wypieki (nie wliczając to moich własnych, zdrowych modyfikacji, np. ciasteczek owsianych)
  • drożdżówki, pączki, słodkie bułeczki i inne piekarniane wyroby tego typu
  • słodzik i biały cukier
Ciekawe, ile wytrzymam? Nie stawiam sobie żadnych konkretnych celów (ma być po prostu dłużej niż 21 dni), ale gdzieś w głowie chodzi mi myśl, żeby może wytrzymać aż do moich urodzin...? No cóż - pożyjemy, zobaczymy :)

czwartek, 8 sierpnia 2013

Ostatnio stanęłam przed ciężkim, ale za to sprawiającym mnóstwo radości wyborem: buty do biegania. Sprawa byłaby całkiem prosta, gdyby na polskim rynku (bo za oceanem sprawa ma się nieco lepiej) były dostępne moje wymarzone Nike Free Run +3 5.0 w kolorze mięty. Wtedy bez wahania wybrałabym je i problem z głowy! Rzeczywistość jednak nie jest kolorowa jak oferta friranów, więc musiałam zmagać się z bardzo szerokim asortymentem internetowych sklepów sportowych (nie mówię, że duży wybór to zła rzecz).

Producenci nieco ułatwiają przekopywanie się przez tysiące modeli, bo każdy model ma swoje specyficzne zastosowania. Kryteria, według których wybieramy buty to między innymi: długość biegu, powierzchnia biegania, waga biegacza oraz typ stopy, o którym dzisiaj będzie mowa.

Źródło: runnersclub.pl
Wyróżniamy 3 typy stopy ze względu na kształt oraz ustawienie jest przedniej i tylnej części (cechy biomechaniczne):

1. Stopa neutralna. Jest to najbardziej pożądany typ stopy, ponieważ jej ustawienie zapewnia równomierne rozłożenie ciężaru ciała - od momentu nastąpnięcia przez stawianie całej stopy, aż do wybicia i oderwania - oraz naturalne pochłanianie wstrząsów.

Źródło: runnersclub.pl
Stopę neutralną można poznać po tym, że zostawia ślad, na którym widać dość szeroki pas łączący piętę z przednią częścią oraz po tym, że gdy patrzymy na nią od tyłu, pięta jest ustawiona w jednej linii z nogą.

Buty: muszą zapewnić minimalną stabilizację i amortyzację. Buty dla takich biegaczy bardzo często oznaczone są terminami "Cushion", "Neutral", "Stability" lub "Control" (dwa ostatnie kierowane są dla lekkich pronatorów, którzy również zaliczają się do tej grupy).

2. Stopa pronująca. W tym przypadku ciężar ciała przenoszony jest przede wszystkim na wewnętrzną krawędź stopy. Stopy za bardzo przechylają się do środka, w efekcie czego biegacz wybija się z palucha, a niskie podbicie ogranicza naturalny mechanizm pochłaniania wstrząsów. Ten typ stopy jest bardzo częsty.

Źródło: runnersclub.pl
Na odciśniętym śladzie stopy pronującej widać nieznaczne wcięcie od wewnętrznej strony, natomiast od tyłu widać, że pięty odstają od linii prostej na zewnątrz.

Buty: potrzebne są elementy wzmacniające stopę podczas biegu, zapewniające stabilizację i wsparcie dla środkowej części stopy i kontrolujące skręt stopy. Buty dla nadpronatorów to "Stability", "Control", "Structured", a dla wyjątkowo stóp silnie pronujących - "Motion Control".

3. Stopa supinująca. Jest to zjawisko odwrotne do poprzedniego - ciężar ciała przenoszony jest głównie na zewnętrzną krawędź stopy. Występuje u osób z podbiciem, którego wysokość i sztywność prowadzi do dużych wstrząsów. Ryzyko kontuzji przy tym typie stopy jest największe, ale za to występuje on najrzadziej.

Źródłó: runnersclub.pl
Na śladzie widać cienką linię łączącą piętę z przodostopiem, a czasem można w ogóle nie zaobserwować takiego połączenia.

Buty: ponieważ stopa neutralna przed wybiciem usztywnia się i następuje zwiększenie siły wstrząsu, niezbędne są buty o dobrej amortyzacji. Biegacze ze stopą supinującą mogą wybierać obuwie dla stopy neutralnej ze zwiększoną amortyzacją, jednak od kilku lat dostępne jest obuwie stworzone specjalnie dla ich typu stopy.





Źródła:
http://www.runnersclub.pl/DOPASUJ-BUTY-cinfo-pol-356.html
http://jak-biegac.pl/jak-dobrac-buty-biegowe
http://pobiegamy.pl/articles/show/article/31

wtorek, 6 sierpnia 2013


Dam sobie głowę, rękę i obie nogi uciąć, że czułyście kiedyś to wszystko: brak chęci do działania, niecierpliwość, demotywację, chęć rzucenia wszystkich starań i leżenia na łóżku do końca świata (w jakim stopniu to już indywidualna sprawa). Ja na przykład przechodziłam przez to nie raz, nie dwa - gdybym policzyła, prawdopodobnie wyszłyby jakieś miliony. W ostatnich dniach czułam się jednak zupełnie odwrotnie: przez nadmiar energii nie mogłam spokojnie usiedzieć, a moja motywacja sięgała szczytu.

I żyłam sobie z takim fantastycznym nastawieniem, aż pewnego dnia obudziłam się przykuta do łóżka przez potworny ból pleców, mięśni, głowy i gardła oraz wysoką gorączkę. Na początku nie było to tak denerwujące, bo i tak cały czas spałam, ale kiedy nie mogłam już przespać kolejnego dnia, zaczęłam się naprawdę złościć. A co z pobijaniem biegowych rekordów, gotowaniem nowych potraw, aktywnym wypoczynkiem i dobrą, beztroską zabawą?!

Więc oto powód pierwszy - życie jest zbyt krótkie, żeby je marnować na chorowanie. Ale historia się jeszcze nie skończyła...



W końcu wyzdrowiałam i nadszedł ten dzień, w którym mogłam wreszcie pobiegać. Plan na ten tydzień przewiduje 3 minuty biegu, 2 minuty marszu i tak sześć razy. Nie było mi łatwo (właściwie to było mi o wiele za trudno, niż powinno, bo przy każdej rundzie byłam zmęczona jeszcze zanim skończyłam drugą minutę biegu), ale udało mi się. Z nieskrywaną dumą kliknęłam "End run" i czekałam aż aplikacja się załaduje i pokaże mi moje wyniki. Po chwili mój telefon skutecznie starł mi po-biegowy uśmieszek z twarzy, oznajmiając, że biegłam krócej i wolniej, niż ostatnie 4 razy.

I taki właśnie jest drugi powód, dla którego powinniśmy się chronić z całych sił przed chorowaniem. Bo bycie gorszym, niż poprzednio, zwłaszcza kiedy włożyło się mnóstwo siły w to, żeby w ogóle ukończyć bieg, jest bardzo, bardzo demotywujące.
 


Ps. Dziś mój telefon nie wywinie mi takiego psikusa - mam zamiar pobić tyle rekordów, że się nie będzie mógł zsynchronizować do końca świata! ;)

sobota, 3 sierpnia 2013


Zdaję sobie sprawę, że taka lista powinna pojawić się na początku lata albo nawet przed, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie miałam czasu na dokończenie jej i opublikowanie. Lipiec był bardzo intensywnym miesiącem, ale takim, który wspominam z uśmiechem na twarzy. Czasem, idąc ulicą, wracam myślami do tamtych (jakże dawnych) dni i zaczynam się śmiać - ciekawe, co na to ludzie, którzy mnie mijają? :)

W każdym razie - połowa wakacji to też całkiem niezły termin na taką listę. Nie do końca konwencjonalny, ale to dobrze się wyłamywać. Dużo z tych rzeczy już zrobiłam i jestem pewna, że uda mi się zrobić resztę. W tym roku jestem wulkanem energii i entuzjazmu!


  1. Zrobić domową lemoniadę.
  2. Zrobić domowe lody.
  3. Ugotować coś nowego.
  4. Spróbować nowego dania.
  5. Spróbować nowego smaku zielonej herbaty.
  6. Nazbierać malin z ogródka babci.
  7. Zorganizować piknik.
  8. Pójść na grilla.
  9. Odwiedzić rodzinę.
  10. Zawrzeć interesujące znajomości.
  11. Zrobić zabawną/głupią sesję zdjęciową.
  12. Spędzić noc przy ognisku.
  13. Spać pod gołym niebem.
  14. Zobaczyć wschód słońca.
  15. Leżeć na trawie i oglądać chmury.
  16. Czytać książkę w cieniu drzewa.
  17. Opalać się, czytając książkę.
  18. Pójść do AquaParku.
  19. Zagrać w laserowego paitballa.
  20. Spróbować nowej formy aktywności fizycznej.
  21. Wybrać się na rowerową wycieczkę.
  22. Zwiedzić inne miasto.
  23. Odwiedzić nowe miejsca w swoim mieście.
  24. Odwiedzić ogród botaniczny.
  25. Pójść do Parku Doświadczeń.
  26. Spacerować po mieście do późna.
  27. Wytańczyć się na imprezie.
  28. Odkryć nowy zespół.
  29. Urządzić noc horrorów.
  30. Eksperymentować z domowymi kosmetykami.
  31. Upolować coś świetnego w SH.
  32. Przerobić kilka ubrań.
  33. Przemeblować pokój.
  34. Wziąć udział w konkursie.
  35. Zdobyć nową umiejętność.
  36. Odpowiedzieć na "50 Questions That Will Free Your Mind".
  37. Na chwilę stracić kontrolę i bawić się jak dziecko.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...